Teoretycznie każda reaktywacja przewozów pasażerskich na nieczynnej linii powinna być powodem do zadowolenia. Trudno bowiem mieć wątpliwości, że fundamentem organizacji transportu zbiorowego powinna być kolej, a reaktywacje są pożądanym krokiem w tym kierunku. Ale w przypadku zapowiedzi reaktywacji przez Przewozy Regionalne, od 30 września, połączenia Lubartów – Parczew, powodów do optymizmu jest jakby mniej.
Najpierw o sprawach dobrych. Bez wątpienia działaniem chwalebnym jest budowa aż 5 nowych przystanków, w tym dwóch na terenie Lubartowa. Jest to działanie wychodzące wprost naprzeciw oczekiwaniom pasażerów: zwiększa się dostępność kolei, co ma szansę motywować do rezygnacji z transportu drogowego. Godne podkreślenia są też prace rewitalizacyjne prowadzone przez PKP PLK, które mają doprowadzić do zwiększenia prędkości na trasie do Parczewa do 80 km/godz. Nie powtórzy się w związku z tym sytuacja choćby sprzed 5 lat z Dolnego Śląska, kiedy pociągi pomiędzy Legnicą i Złotoryją, które woziły powietrze mknąc z prędkością 20 km/godz., zawieszono po 8 miesiącach od reaktywacji.
Ale na tym „parczewskie” pochwały niestety się kończą. Zaproponowany przez Przewozy Regionalne rozkład pociągów do i z Parczewa jest bowiem dramatyczny. Dwie pary pociągów na odcinku Lubatów – Parczew, przyjeżdżające do Lublina o godz. 6.04 i 18.10, a do Parczewa o 16.42 i 21.58, to oferta skrajnie niezadowalająca.
Bodajże Andrzej Massel, obecny wiceminister transportu, parę lat temu zaszczepił na polskim gruncie zrodzone w Niemczech pojęcie „alibi zug”, jako określenie liczby 1-2 pociągów dziennie kursujących na danej linii, stanowiących tylko pozorną ofertę dla podróżnych, która w żaden sposób nie jest w stanie dorównać drogowej konkurencji. Parczewski przykład jest właśnie klasycznym „alibi zug”. Jeden pociąg z Parczewa w porannym szczycie – kiedy zapotrzebowanie na sprawną komunikację jest największe – w dodatku przyjeżdżający do Lublina o godz. 6.03, jest ofertą dla nikogo: ani dla tych, którzy jadą do pracy na godz. 6, ani na godz. 8 (a więc także nie jest to pociąg dla uczniów). Dla tych, co zaczynają pracę np. o godz. 7, też nie jest to oferta szczególnie rzucająca na kolana. Już zupełnie pomijając w tej wyliczance fakt, że powiatowe miasto Parczew jest, bądź co bądź, lokalnym ośrodkiem wzrostu i warto byłoby zapewnić do tego ośrodka w porannym szczycie dojazd.
Jeśli woj. lubelskie nie posiada dostatecznej liczby autobusów szynowych (do obsługi trasy Lublin-Lubartów-Parczew został zaplanowany jeden obieg), to trzeba było póki co zwiększyć liczbę pociągów Lublin-Lubartów, a na reaktywację pociągów do Parczewa poczekać do momentu, kiedy trasa ta mogłaby być obsługiwana dwoma obiegami.
„Alibi zug” zabijają przewozy kolejowe o charakterze regionalnym. Doświadczenia z reaktywowanymi i ponownie zamykanymi trasami, takimi jak Elbląg – Braniewo, Ełk – Olecko, a przede wszystkim Szczytno – Wielbark, są tego dobitnym przykładem.
PS. Kursowanie dwóch par pociągów do Parczewa zaplanowane jest w okresie od 30 września do 19 października br. Zadaliśmy pytanie w Lubelskim Zakładzie Przewozów Regionalnych, czy w najbliższym czasie przewidywany jest wzrost liczby połączeń na trasie Parczew-Lubartów. Czekamy na odpowiedź.